


Ojciec Rafał Jereczek pobiegł do smoka wawelskiego.
Dominikanin sam dziś nie wie, skąd mu się to wzięło. Po prostu: pewnego dnia przed dwoma laty założył dres, zwykłe sportowe buty i zaczął biegać. Klasztor – smok – klasztor, długość trasy: 2 km. Wrócił bez tchu, z obolałymi nogami i jedną myślą w głowie: kup sobie chłopie porządne buty do biegania. Pół roku później wybrał się na Błonia obejrzeć start krakowskiego maratonu. Teraz przestrzega: uważajcie, w atmosferze startu jest coś takiego, co wciąga. Rzeczywiście. Choć nigdy nie lubiłam biegać, po tym jak dwa lata temu zobaczyłam startujących maratończyków, wiedziałam już, że muszę tego spróbować.
Start!
Poznań, 10 października 2010, godz. 10. Na ciągnącej się wzdłuż jeziora Malta ulicy arcybiskupa Baraniaka rozgrzewa się kolorowy tłum. Jeden kuca, drugi podskakuje. – Hej, dokąd przesuwasz tę latarnię? – ktoś krzyczy do wysokiego mężczyzny, który rozciąga łydki, wspierając się o słup.
Atmosfera uroczysta, radosna, jakbyśmy wszyscy czekali na wielką niespodziankę.
Czekają debiutanci i maratońscy weterani, tacy jak Wojciech Szota, założyciel portalu Maratończyk.pl. Zaczął biegać jeszcze w latach 90. ubiegłego wieku, gdy po mieście chodziło się wyłącznie pieszo.
Czeka Drużyna Szpiku. To ci w czerwonych koszulkach. Każdy z nich gotów jest oddać szpik; biegnąc, promują krwiodawstwo.
Czeka Babcia z Parasolką, 71-letnia Maria Pańczak. Zawsze ubrana na biało, zawsze z błękitnym parasolem zawieszonym na plecach.
Ojciec Rafał czeka z ojcem Marcinem. Widząc w znajomym z (...)

Aby wyświetlić pełny tekst musisz być zalogowany
oraz posiadać wykupiony dostęp do tego numeru.