


Wybór „religia – etyka” jest wyborem skażonym chorobą. Można ją zdiagnozować następująco: nie ma żadnego wyboru, bo w szkołach nie ma etyki. A nie ma jej, bo nie ma etyków. Ani podręczników. Ani chętnych do studiowania etyki z zamysłem, aby w przyszłości uczyć w szkole. Uczniowie są więc bez szans, a ich rodzice chwytają się ostatecznych rozwiązań.
Czy nie jest to jednak głębszy problem? Katecheza w wielu polskich szkołach jest na ogół nijaka. Jeśli ktoś się wyróżnia, robi to dużym kosztem i najczęściej szybko rezygnuje. Etyka, gdyby była, mogłaby uzdrowić sytuację na zasadzie konkurencyjności. Ale jej z kolei nie ma. Zatem katecheci – nie ponaglani do wysiłku – nie muszą się wysilać. Koło się zamyka.
Katecheta popularny…
– Jezus jest zajebisty – powiedział trzy lata temu na religii dominikanin ojciec Marek Kosacz. I młodzi oszaleli: okazało się, że takiego katechety właśnie chcą. Dlaczego? I co ma to wspólnego z etyką w szkole i wyrokiem Trybunału w Strasburgu? Otóż ma, i to sporo.
Ojciec Kosacz był katechetą niekonwencjonalnym. Potrafił na przykład wejść na katechezę i rzucić od drzwi: – Wyglądacie mi dzisiaj na totalnie zjeb…ych. Dajmy spokój z programem. Pogadajmy o życiu1.
I gadali – nieraz do późnego wieczora, a potem parzyli sobie herbatę w czajniku kupionym specjalnie na takie okazje, zasiadali z kubkami w dłoniach, gdzie kto mógł – i gadali dalej.
Dość oryginalnie ojciec Marek patrzył też na lekcje religii: – Łaziłem cały dzień po Krynicy Morski (...)

Aby wyświetlić pełny tekst musisz być zalogowany
oraz posiadać wykupiony dostęp do tego numeru.