


Kiedy 20 lat temu katecheza wracała do polskich szkół, mówiło się raczej o tym, co na tym zyskają uczeń, rodzina i Kościół. Biskupi podkreślali, że nauczanie religii w szkole to powrót do tradycji, wszak przez wiele lat katecheza w szkole była. Zlikwidowali ją komuniści, walcząc o państwo świeckie, w którym nie ma miejsca dla Boga. Powrót katechezy był więc niejako przypieczętowaniem tego, że żyjemy już w wolnym, demokratycznym kraju. Hierarchowie zaznaczali, że nie jest to decyzja arbitralna, że poprzedzona została sondażami przeprowadzonymi wśród rodziców i duchownych, którzy chcieli, aby dzieci obok matematyki, języka polskiego i przyrody mogły się uczyć w szkole również religii.
Blaski i cienie
Niewątpliwym atutem tego pomysłu była strona organizacyjna przedsięwzięcia: w parafiach brakowało salek katechetycznych – szkoła gwarantowała, że katecheza będzie się odbywała w przyzwoitych, a niejednokrotnie o wiele lepszych warunkach niż do tej pory. Zyskiwali też rodzice, z których zdejmowano obowiązek przyprowadzania czy dowożenia dzieci na katechezę. Niektórym wydawało się też, że obecność katechetów w szkole, zwłaszcza osób duchownych, wpłynie na morale grona pedagogicznego i – przede wszystkim – uczniów.
Nie bez znaczenia było to, że katecheci świeccy mieli być wynagradzania tak jak inni nauczyciele, co znowu było pewną ulgą dla parafii, szczególnie tych mniej zamożnych. Wzrastał też prestiż katechety, który stawał się w szkole takim samym nauczycielem, jak pozostała część grona pedagogiczn (...)

Aby wyświetlić pełny tekst musisz być zalogowany
oraz posiadać wykupiony dostęp do tego numeru.