


Nie pamiętam, kiedy po raz pierwszy usłyszałam o Niezależnym Samorządnym Związku Zawodowym Solidarność. Wiem jednak, że logo Jerzego Janiszewskiego, tak jak logo McDonalda czy Lego, były obecne i rozpoznawane przeze mnie od pierwszych lat życia. Minął jakiś czas, zanim zrozumiałam, jakie jest jego głębsze znaczenie. Mój przypadek jest o tyle szczególny, że dzieciństwo spędziłam poza granicami Polski. Wszystko, co wiem na temat Solidarności, pochodzi z relacji rodziców i ich przyjaciół. Wielu z nich znalazło się na obczyźnie z powodu ogłoszenia w Polsce stanu wojennego.
Od dzieciństwa, słysząc słowo „solidarność”, miałam przed oczami dwa obrazy. Pierwszy pokazywał tłumy ludzi z wyciągniętymi rękami ze znakiem „V” przed bramą Stoczni Gdańskiej, którzy swoją postawą chcieli zamanifestować solidarność ze strajkującymi. Drugi obraz ukazywał Lecha Wałęsę, który olbrzymim długopisem z wizerunkiem Jana Pawła II podpisuje Porozumienia Sierpniowe w 1980 r. Nic więc dziwnego, że jako dziecko Lecha Wałęsę, Adama Michnika czy Andrzeja Gwiazdę traktowałam jak superbohaterów z filmów animowanych na równi z Indianą Jonesem i Supermanem.
Znak firmowy
Jako nastolatka gościłam na obiedzie u mojej koleżanki, której rodzina pochodziła ze Sri Lanki. Jedna z obecnych tam osób zapytała, z jakiego państwa pochodzą moi rodzice. Ojciec koleżanki, słysząc, że jestem Polką, podszedł do odtwarzacza płyt CD i włączył utwór New Years Day U2 i powiedział: „I know that Bono wrote this song to show unity with the Solidarity movement” (...)

Aby wyświetlić pełny tekst musisz być zalogowany
oraz posiadać wykupiony dostęp do tego numeru.