


Zaczęło się tuż przed Świętami Bożego Narodzenia 2007 roku. Wówczas w stanie Orissa w ciągu miesiąca spalono trzynaście kościołów. Europejskie media tragiczną sytuację chrześcijan w Indiach zauważyły dopiero wiele miesięcy później, gdy napłynęła druga, gwałtowniejsza fala prześladowań. I niemal natychmiast o niej zapomniały. Tymczasem w demokratycznych Indiach ciągle giną ludzie, których jedyną winą jest ich wiara.
Paleni, gwałceni, kamienowani
Kiedy 24 sierpnia w zamachu zginęli przywódca nacjonalistów w Orisie Swami Laxamananada Saraswati i jego czterej towarzysze, mało kto przewidywał, że dla dziesiątek (według jednych źródeł), a nawet setek chrześcijan (według innych) oznacza to śmierć. Mimo że do zamachu niemal natychmiast przyznała się maoistyczna partyzantka, nacjonaliści odpowiedzialnością obarczyli wyznawców Chrystusa. – Trudno nawet komentować to, co wówczas działo się w Indiach. Paleni żywcem ludzie, gwałcone kobiety, w tym zakonnice, rodziny wyrzucane z domów. Wystarczy przejrzeć skrawki informacji, które do nas docierają, żeby włosy stanęły na głowie – mówi ks. Waldemar Cisło ze stowarzyszenia „Pomoc Kościołowi w Potrzebie”.
Skrawki informacji wyglądają tak: Trzynastoletnia Rajni Majhi została spalona żywcem. Związano jej ręce i wrzucono do podpalonego domu. – Wciąż mam w uszach jej krzyk: „Ojcze, oni chcą mnie spalić!”. To były ostatnie słowa, które usłyszałem. Potem straci (...)

Aby wyświetlić pełny tekst musisz być zalogowany
oraz posiadać wykupiony dostęp do tego numeru.
Poszłam po mąkę, nie mam na autobus
O wielkim słoniu i innych mitach