


Jestem mamą pięciorga dzieci… To brzmi tak dumnie, tak szczęśliwie. Ale…
Gdy ktoś przygodnie spotkany zapyta, ile mam dzieci, odpowiadam: dwoje. Mówię, że mam dwoje dzieci, a w środku wszystko krzyczy: To nieprawda, mam pięcioro dzieci. Pięcioro!!!
Styczeń 1997 roku. Moje pierwsze dwie kreseczki. Zaplanowaliśmy sobie i oto jest Maleństwo. Tak po prostu. Cieszymy się na to, co nas czeka, już widzimy dziecięcy pokoik, wózek, białe łóżeczko. Ot, takie zwykłe oczywiste myśli szczęśliwych przyszłych rodziców.
Czerwiec 1997 roku. Wracamy do domu po wizycie w szpitalu. Dzidziula nieźle nas nastraszyła. Baliśmy się, że to już, a to dopiero 27. tydzień. Ale już dobrze, jesteśmy znowu w trójkę w domu zaopatrzeni w lekarstwa i zapewnienia „Wszystko będzie dobrze”. Muszę tylko leżeć, ale to żaden problem. Leżę obstawiona lekami, rozmawiam z Dzidziulą. Wszelki strach został zagłuszony tabletkami i wiarą, że nic złego się nie stanie. Bo przecież takie rzeczy wydarzają się innym ludziom, gdzieś tam w nieokreślonym bycie.
Wrzesień 1997 roku. Znów szpital, bo to już. Mąż usiłuje zasugerować położnej, że coś nie tak. Ona macha uspokajająco ręką, „Spokojnie, jeszcze czas”. Nagle wielki popłoch, tętno zanika, ogólna bieganina, nerwowa dyskusja lekarza i położnej… Ja leżę, a wszystko gdzieś poza mną, jestem dziwnie spokojna, bo głęboko przekonana, że nie może być inaczej niż dobrze.
Tym razem mieliśm (...)

Aby wyświetlić pełny tekst musisz być zalogowany
oraz posiadać wykupiony dostęp do tego numeru.