


Był. Nie wyglądał na czarną mambę polskiego Kościoła, raczej taka inteligencka ciemięga w czapeczce z pomponem, przejęty podróżą śladami Nouwena, jakby podróż wnosiła cokolwiek, a przecież „podróż nic nie zmienia. Rzeczy pozostają te same. Podróż jest tylko nauką o proporcjach i utwierdzeniem w pewności, że prawda ukryta jest w głębi”.
– W tajemnicy miłości – dodałem, bo Groser miał dość niewyraźną minę… „Tajemnica miłości – recytowałem jednego z naszych wspólnych mistrzów – ile można dać siebie, ile żądać w zamian? Rachunek nigdy nie zostanie wyrównany. A przecież nie ma miłości bez pragnienia szczęścia, które ono daje. Jedyna miłość możliwa, która ma Boga za arbitra. Bóg wyrównuje straty”.
Groser nie odpowiedział. Był jednak przejęty podróżą i nieco onieśmielony klasztorem trapistów, dlatego obchodziłem się z nim łagodnie, serwując klasykę duchowości i unikając wszelkiej indywidualnej „bebechowatości”, „osobistych doświadczeń” i „świadectwa”. Jeden jedyny raz nie wytrzymałem i wybuchnąłem szczerym śmiechem, kiedy próbując się upodobnić do mnichów, ogolił sobie na zero głowę. Tacy giną w naszej monastycznej kooperatywie najszybciej – pomyślałem nie bez lekkiej satysfakcji – brak snu, zbyt gorliwie wykonywana ciężka robota i chude posiłki doprowadzają takich romantyków do ciężkich stanów mistycznych, (...)

Aby wyświetlić pełny tekst musisz być zalogowany
oraz posiadać wykupiony dostęp do tego numeru.
Spotkanie ze świętym Bernardem