


W mojej domowej serialotece jest płyta, którą mógłbym oglądać praktycznie non stop. Ostatni sezon słynnej amerykańskiej produkcji Sześć stóp pod ziemią, finałowa scena. Jedna z głównych bohaterek, młoda artystka Claire Fisher wyrusza z Kalifornii na podbój Nowego Jorku. Na stopniach prowadzonego przez jej rodzinę zakładu pogrzebowego żegna ją matka, odrobinę znerwicowana wdowa, jej brat David, gej, wraz ze swoim partnerem Keithem i wychowywanymi przez nich dziećmi, w powietrzu unosi się też duch drugiego brata Claire, Nate’a, wiecznego tułacza, który próbował się ustatkować, rozwalił jednak dwa swoje ostatnie związki, a chwilę później umarł wskutek udaru mózgu.
Claire żegna się z nimi wszystkimi, w tle słychać piosenkę, od której ciarki przechodzą po plecach, dziewczyna wsiada do toyoty i rusza w podróż przez Stany. Pusty krajobraz, pusta droga, zachodzące słońce. Coraz głośniejszy i bardziej przejmujący śpiew wokalistki i umierający po kolei wszyscy bohaterowie filmu.
Przedsiębiorcy pogrzebowi umierają tak, jak ich klienci
Skromni kalifornijscy przedsiębiorcy pogrzebowi umierają dokładnie tak samo, jak ich klienci. Każdy z odcinków Sześciu stóp otwierała scena zgonu człowieka, którym później zajmowali się państwo Fisher. Gadatliwy mąż zabity patelnią przez zdesperowaną żonę; kobieta, która zostawiła głowę na znaku drogowym, gdy wychylała się przez dach limuzyny, którą jechała, by świętować wraz (...)

Aby wyświetlić pełny tekst musisz być zalogowany
oraz posiadać wykupiony dostęp do tego numeru.