


Tekst o głodzie na Ukrainie, który ukazał się w marcu, miał w redakcji „W drodze” swoją bynajmniej nie najkrótszą historię, a kiedy już swoje odleżał i zdecydowano się na jego druk, okazało się, że nie sposób przedstawić go czytelnikowi bez solidnego wyjaśnienia niektórych pojęć. Przyszło więc tłumaczyć, cóż to takiego: rajispołkom, sielrada, obłotdieł i tak dalej, i tak dalej. Wszystkie te słowne potworki porodziła sowiecka rewolucja.
Śladem imion
Powiadają, że język jest swego rodzaju kręgosłupem kultury i duchowości narodu. Jeśli tak jest, to ma rację Sołżenicyn: Rosji złamano kręgosłup. Zamęczono miliony ludzi, złamano państwo, obyczaj, złamano język.
Już podczas pierwszego, krótkiego pobytu w Rosji zaszokowały mnie niektóre imiona. Ot, na przykład blisko sześćdziesięcioletni szef petersburskiego UPIP–u, czyli Uprawlienija po Obsłużiwanii Inostrannych Priedstawitielstw, stary KGB–cznik, dwugwiazdkowy generał miał na imię Kim. I raptem okazało się, że w jego pokoleniu Kimów jest na pęczki. Czyżby już wtedy, w stalinowskich Sowietach, ukochali tak bardzo Kim Ir Sena? Niebawem zauważyłem jeszcze jedno imię: znany publicysta ze środowisk demokratycznych miał na imię Władlen. Przecież takiego imienia w rosyjskim nie było...
Potem spotkałem ciotkę koleżanki, która miała na imię Ninel, ojca kolegi — Wilena, petersburskich Ormian, z których jeden miał na imię Mels, (...)
Dostęp do treści serwisu jest płatny.
Aby wyświetlić pełny tekst musisz być zalogowany
oraz posiadać wykupiony dostęp do tego numeru.