



Przeczycie sobie
Ludzie od zawsze poszukiwali czegoś, co upewniłoby ich w przekonaniu, że: po pierwsze — są wspaniali i niepowtarzalni, następnie — ktoś pilnuje, żeby im się nie stała krzywda, wreszcie — nie są sami na świecie. Religia doskonale nadaje się na to „coś”. Rzut oka na Polaka–katolika: pewny swej wyższości nad czarnuchami i żydkami, zna powiedzenie: „Pan Bóg nierychliwy, ale sprawiedliwy”, zasypia pod krzyżem (mógłbym napisać o innowiercach, ale to przecież Kościół katolicki ma tu być tematem). I jeszcze coś, co mi powiedział kiedyś pewien znajomy: „Fascynują mnie Polacy — idzie taki do kościoła, pomodli się, wyspowiada, a potem wraca do domu i kopie żonę”. Mieszkańcom tego najpiękniejszego kraju nad Wisłą więcej do szczęścia nie potrzeba.
Zaraz — ktoś się może zdenerwować — przecież po pierwsze nie wszyscy zaliczają się do tego grona. Tak wielu jest tolerancyjnych, miłujących bliźniego ludzi; po drugie, chyba najważniejsze — kler nie może odpowiadać za interpretację jego słów przez paranoicznych wyznawców.
Odpowiadam: fakt, sam znam wielu normalnych katolików, którzy dosłownie rozumieją słowa: „Miłuj bliźniego swego”. Niestety, smutną, a jednocześnie demokratyczną prawdą jest, że większość rodaków naszych działa ze słodką świadomością własnego, ubranego w glany, nacjonalizmu. Ich jest więcej, ich najwyraźniej widać. Co do drugiego zarzutu — o ile dobrze pamiętam lekcje religii, nazwa „Kościół” ty (...)

Aby wyświetlić pełny tekst musisz być zalogowany
oraz posiadać wykupiony dostęp do tego numeru.