


Jeśli chcesz zrobić film o życiu, zainteresuj się kinem drogi. Paolo Sorrentino posłuchał tej starej kinowej mądrości, dorzucił pełną garść własnych pomysłów i wyszła mu niekonwencjonalna opowieść, którą bardzo trudno zakwalifikować. Wszystkie odloty Cheyenne’a to obraz, który można by porównać do wyrafinowanej potrawy, przyrządzonej z wielu różnorodnych składników dobranych w tak doskonałych proporcjach, że smak jest wyśmienity, a uczta przednia.
Antybohater
Głównym elementem tego dania i tym, co nadaje mu wyrazistość, jest postać tytułowa. Cheyenne to znany muzyk rockowy, którego kariera była burzliwa, ale krótka, i która zakończyła się 20 lat temu w dramatycznych okolicznościach. Dziś dawny rockman jest śmiesznym, a czasami wręcz żałosnym ekscentrykiem, bez żadnego pomysłu na własne życie. Tak właśnie oceniamy go po kwadransie filmowego seansu. Jednak w pewnym momencie łapiemy się na tym, że nasza ocena była pochopna. Z pewnością jest to celowy zabieg reżysera – przyłapać widza na szybkim zaszufladkowaniu człowieka. I udaje mu się. Gdzieś w środku tej opowieści uświadamiamy sobie, że to, co nam się wydawało takie oczywiste, wcale takie nie musi być, a prawda o człowieku jest dużo bardziej skomplikowana.
Fantastycznie grany przez Seana Penna Cheyenne okazuje się uosobieniem sprzeczności. Stary rockman – pod takim tytułem chcielibyśmy widzieć surowego, zniszczonego i wysuszonego mężczyznę twardziela, z wiecznym papierosem w ustach i szklaneczką whisky lub butelką piwa w dłoni. A tu spotykamy ufryzowanego i malującego się jak kobieta mięczaka, kt&o (...)

Aby wyświetlić pełny tekst musisz być zalogowany
oraz posiadać wykupiony dostęp do tego numeru.
KOLEJNY DZIEŃ Z RESZTY MOJEGO ŻYCIA