



Liturgia przypomina trochę teatr: jest zapisany w mszale scenariusz, utkany z symbolicznych gestów, znaków i słów, jest podwyższona scena, są aktorzy obserwowani przez widzów siedzących w rzędach. Jest też precyzyjna godzina rozpoczęcia spektaklu. Może się nawet zdarzyć katharsis – oczyszczające doświadczenie, po którym na świat i życie patrzy się już inaczej.
W tym kluczu msza niebezpiecznie zbliża się do performance’u. Także w sposobie jej odbioru. Niebezpieczeństwo jest realne i przebiegłe, bo wszystko, co powtarzalne, czyli rytualne (sic!) powoli znieczula. Śniedź i rdza dotykają liturgii i do tego trzeba się pokornie przyznać. Żeby więc nie utknąć w tej rutynie i żeby nie zardzewieć, instynktownie wdrażamy akcję ratunkową w postaci ciekawego kazania. Jako dominikanie jesteśmy dotknięci tym w najwyższym stopniu. Chyba łatwo się domyślić, że to ślepa uliczka, w której coraz bardziej poruszająca homilia kontrastuje z suchą i zwartą celebracją.
Warto wiedzieć, że Kościół nadaje ramy kaznodziejstwu w czasie mszy świętej. Stąd też definicja homilii różni się od kazania. Homilia bowiem, to słowo głoszone do konkretnej wspólnoty w obliczu liturgii słowa i liturgii eucharystii danego dnia. Prawdziwa i dobra homilia jest zatem komentarzem do czytań, ale takim, który prowadzi obecnych w kościele ludzi do odkrycia, że nie są w teatrze na doskonale znanej sztuce, którą widzieli już setki razy. Do tego potrzeba żywej wiary i to jest najtrudniejsze.
(...)

Aby wyświetlić pełny tekst musisz być zalogowany
oraz posiadać wykupiony dostęp do tego numeru.