



Na paryskiej rue Vanneau, blisko rogu rue de la Babylone, stoi latarnia. Mówiąc ściślej, na ulicy Vanneau stoi oczywiście więcej latarni. W całym mieście jest ich mnóstwo i wydaje się, że nie ma żadnego powodu, by wyróżniać tę jedną. Tymczasem, owszem, jest. Otóż w Grze w klasy Julia Cortázara, gdy bohaterowie powieści spotykają się wieczorem w mieszkaniu swego przyjaciela, by posłuchać muzyki, dostrzegają „Gregoroviusa, wyłaniającego się zza rogu rue de Babylone, z nieodłączną teczką, wypchaną książkami. Razem z Wongiem przystanęli pod latarnią (wyglądało to, jakby wspólnie brali prysznic), witając się z ostentacją” – tak to brzmi w tłumaczeniu Zofii Chądzyńskiej.
Porównanie z braniem prysznica wydawało mi się zawsze karkołomne: że niby mówi się o „strumieniu światła” i właśnie skąpani światłem witali się na ulicy Gregorovius i Wong? Aż znalazłem się na rue Vanneau i zobaczyłem, że w pobliżu rue de la Babylone jedna z latarni, wyraźnie starsza niż inne, przymocowana jest do muru kamienicy; na wygiętym staroświecko pałąku zwisa okrągła czasza, a całość naprawdę do złudzenia przypomina prysznic. Od tej pory Paryż stał się dla mnie nie tylko tym, czym jest dla innych, którzy go odwiedzają (np. leżącą w pobliżu Disneylandu stolicą Francji, gdzie wznosi się wieża Eiffla, odbywa się turniej na kortach Rolanda Garrosa i gra drużyna Paris Saint Germain), ale także miastem latarni w kształcie prysznica na rue Vanneau. Jakby to ujął lis (z innej książki, z Małego Księcia): „zyskałem coś ze względu na kolor zboża”. Dzięki Cortazarowi zobaczyłem w Paryżu (...)

Aby wyświetlić pełny tekst musisz być zalogowany
oraz posiadać wykupiony dostęp do tego numeru.