



Istnieją takie ekstremalne ludzkie doświadczenia, które – jeśli nas nie zabiją – potrafią przeorać nasze życie, naznaczając je nieodwracalnym piętnem. Jednym z nich jest zmaganie się z rakiem. Dotyczy to nie tylko samych chorujących, ale też ich najbliższych. Wielką sztuką jest takie przepracowanie osobistego dramatu, by w jakiś sposób mogli z niego skorzystać inni, czegoś się nauczyć lub na coś przygotować. Jeszcze większym wyzwaniem jest przekucie bolesnego doświadczenia w dzieło artystyczne, w którym odnajdą się zarówno chorujący, jak ich małżonkowie, dzieci, inni członkowie rodziny oraz postronni obserwatorzy. „Chemię” Bartka Prokopowicza można uznać za udaną próbę podjęcia takiego właśnie wyzwania.
Filmowa opowieść o Lenie (Agnieszka Żulewska) i Benku (Tomasz Schuchardt) w luźny sposób została oparta na prawdziwych wydarzeniach z życia reżysera oraz jego zmarłej w 2012 roku żony Magdaleny. Artysta – którego polski kinoman zna jako autora zdjęć między innymi do „Długu”, „Przedwiośnia” czy „Komornika” – postanowił tym razem zostawić kamerę młodszemu bratu Jeremiemu, a sam zadebiutował w roli reżysera fabuły. Gdy zapytałem go o to, co chciałby powiedzieć czytelnikom, by przygotować ich do odbioru tej niezwykle poruszającej historii, odpowiedział tak: Ten film trzeba odbierać sercem, nie głową. To jest swego rodzaju emocjonalny patchwork, na który składają się zdarzenia, słowa, gesty, muzyka, taniec i inne elementy.
Słowo „patchwork” szczególnie dobrze oddaje charakter pierwszej części filmu. Na ekranie oglą (...)

Aby wyświetlić pełny tekst musisz być zalogowany
oraz posiadać wykupiony dostęp do tego numeru.