


Wojciech Ziółek SJ
Kiedy słuchałem o. Rydzyka relatywizującego krzywdę wyrządzoną ofiarom przez księży pedofilów i kiedy widziałem słuchających i oklaskujących go biskupów, ogarnął mnie ból, który bezwiednie przypomniał mi obraz sprzed niemal 30 lat: prezydent Wałęsa siedzi na galerii sejmowej i śmieje się nerwowo, gdy z mównicy ogłaszają, że jego nazwisko znajduje się na liście współpracowników SB. To był ten sam ból. Zadany przez swoich. Czułem go znowu. Przeszywał mnie na wylot i pogrążał w smutku. Ale mimo to – ani wtedy, ani teraz – nie czułem nawet cienia obcości wobec rzeczywistości, której te wydarzenia dotyczyły. Przez myśl mi nie przeszło, że – w związku z tym, co widzę i słyszę – powinienem się jakoś zdystansować od Polski czy od Kościoła. Wręcz przeciwnie. Ból właśnie dlatego był dotkliwy, że dotyczył mojej Ojczyzny i mojego Kościoła. Gdyby nie były moje, nie bolałoby tak bardzo.
Piszę o tym, bo choć wokół tyle bolesnych spraw, to równie dotkliwy ból sprawia mi sposób, w jaki wielu z nas na te sprawy reaguje. Nie, nikogo nie potępiam i nikomu nie odmawiam prawa do jego reakcji. Piszę jedynie o tym, co sam czuję.
O tym, jak reaguję na informacje o skrzywdzonych przez księży dzieciach oraz o lekceważeniu i bagatelizowaniu – niestety, również z winy biskupów – ich krzywdy, wypowiadałem się już wielokrotnie. Ze wstydu i bólu zapadam się wtedy w siebie. Nie osądzam ludzi, którzy ogarnięci takim wstydem decydują się na opuszczenie Kościoła, na zerwanie z nim czy na stawia (...)

Aby wyświetlić pełny tekst musisz być zalogowany
oraz posiadać wykupiony dostęp do tego numeru.
ZAPOMNIAŁEM KSIĘDZU POWIEDZIEĆ