


Banałem wydaje się stwierdzenie, że ludzie sukcesu – aktorzy, sportowcy, biznesmeni – często nie odnajdują szczęścia. Czytamy o kolejnych rozwodach, przedawkowaniu narkotyków, kłopotach z prawem… Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego ich sukces nie przekłada się na szczęście?
Ten przykład wskazuje na coś bardziej dramatycznego. Te gwiazdy nie tylko nie osiągają szczęścia, ale tracą równowagę. Nasuwa się podejrzenie, że sukces je przerósł, że nie umiały go wykorzystać. Nie dziwi mnie to, bo tego rodzaju spektakularne osiągnięcia sportowe czy artystyczne przydarzają się niejednokrotnie osobowościom niedojrzałym. Jeśli sportowiec ma dwadzieścia kilka lat, zdobywa puchary i dostaje bardzo dużo pieniędzy, to nie wie, co sensownego z nimi zrobić. W przypadku ludzi sukcesu społecznego przekucie go na szczęście jest tym trudniejsze, że z tego rodzaju sukcesem jest jak z jedzeniem. Można się najeść, ale za jakiś czas znów jesteśmy głodni. Podobnie ktoś, kto osiąga sukces, gdy się już nim nasyci, potrzebuje kolejnego. To rodzaj pułapki. Niewiele jest osób, które stojąc przez jakiś czas na podium, potrafią przełożyć to na nową formułę, czując się nadal spełnione i pełne radości życia.
Czyli chwilowy sukces może być raczej pułapką niż szansą?
Tym bardziej, im bardziej zależy od zewnętrznych warunków. Sukces rozumiemy zwykle jako coś zewnętrznego, społecznego, choć może oznaczać też rzeczywistość wewnętrzną. Jeśli to będzie pokonanie nałogu, to może się wpisać we własny rozwój. A jeśli będzie zależał od poklasku, to o szczęście będzie trud (...)

Aby wyświetlić pełny tekst musisz być zalogowany
oraz posiadać wykupiony dostęp do tego numeru.
Paweł Kozacki OP - ur. 1965, prowincjał polskich dominikanów, duszpasterz, przez wiele lat redaktor naczelny miesięcznika "W drodze". Mieszka w Warszawie (wszystkich teksty tego autora)